Od początku tygodnia czułem przez skórę, że czwartek, 14 maja to będzie ten dzień.
Od wtorku mieliśmy polarno-morską masę powietrza, która przy silnym wietrze dawała w prawdzie piękne szlaki ale wczesnym popołudniem niebo kitowało się aż do wystąpienia przelotnego deszczu. Jednak prognozy ze środy na czwartek były obiecujące a czwartkowy komentarz synoptyka ICM potwierdzał moje przeczucia:
"Nad Polską ciśnienie powoli, lecz stale obniża się, ale klin wyżowy nie zmienia swojego położenia, a to oznacza tłumienie konwekcji przez siadające zimne, ciężkie powietrze i znacznie mniejsze zachmurzenie konwekcyjne aniżeli w dniu wczorajszym i oczywiście brak przelotnych opadów deszczu, i słabszy wiatr."
W drodze do Konopek spotykamy się z Kacprem, który akurat fotografuje służbowo w Łomiankach:
- Już zaczyna działać, nie mogłem wylądować z napędem. Podstawy nie będą wysoko ale węszę piękne szlaki i dużo noszeń.
Rzeczywiście - pierwsze chmury zaczęły tworzyć się ok 10:00 czyli o godzinę później niż w poprzednich dniach. O 11:00 powinniśmy być w powietrzu a my dopiero zaczynamy się szykować.
Lecę pierwszy. Jest 11:30, hol na 420m, vario porykuje gdy przelatuję przez noszenia. Po wyczepieniu nie ma problemu z zabraniem - przy tym kierunku wiatru komin który, był na środku pasa zdążył oprzeć się o las i ponownie zasila chmurę. Jadę pod podstawę w 2-3m/s noszeniu. Mimo, że powietrze bardzo rześkie (zimno) nie ma chłosty. Noszenia mimo wczesnej pory są dość szerokie. Pachulak właśnie się wyholował i leci do mnie. Wyjeżdża z zupełnej dupy, z 50-70m. Jest o pół komina za mną. Lecimy.
Dalej jest już tylko lepiej. Podstawy poszły z 1800m na 2100m, wszystko działa jak w książce, logicznie. Kominy - pewne i równe 3-ki, 4-ki, 5-ki są tam gdzie powinny być. Jedyne co przeszkadza do ziąb. Cały czas lecę powyżej izotermy 0stC. Przeskoki z puszczonymi sterówkami żeby pobudzić krążenie w dłoniach. Na radiu mam chłopaków z Borska - co ciekawe lecą w przeciwnym kierunku, na zachód. Przemek wyląduje w okolicach Goleniowa - 250km od Borska.
Ok 13-tej w okolicach Zalewu Zegrzyńskiego gubię Pachulaka i dalej lecę sam kursem 120st z nieco bocznym wiatrem. Inaczej musiałbym lecieć na Pałac Kultury. Liściu poleciał całkiem na wschód.
Szlaki po horyzont. Prędkość ok 60kmh z wiatrem. Pora na siku. Metoda opracowana tydzień wcześniej w Levico sprawdza się doskonale - trzeba tylko odpiąć kokpit, rozpiąć kokon, stanąć na podpórce i wypiąć się mocno do przodu i... wlatuje w 3 metrowy komin... zrzucam balast, dokręcam i lecę dalej na pusto :-)
Podsumowanie:
- start o 40 minut wcześniej
- dokręcać podstawy w ostatniej fazie lotu (porzucałem kominy jakieś 400m przed końcem - trzy takie kominy dałyby mi dodatkowe 10km + dryf; w sumie jakieś 15km)
- prawdopodobnie gdyby '300' było z tyłu głowy to dokręcałbym te kominy do końca a tak to sam nie wiedziałem ile chciałbym polecieć ;-)
Z powyższego wynika, że tego dnia można było polecieć moje 272km + 18km wcześniej startując + 15km dokręcając kominy do końca = 305km. A gdyby to był koniec czerwca, dodatkowa godzina dnia... 350km na seryjnym glajcie jest do zrobienia w naszym piękny kraju. I taki jest plan.
© Tomo