Tym razem wyjątkowo artykuł ukazał się najpierw na naszej stronie, a później został opublikowany w kwartalniku VARIO. Redaktor magazynu wybrał inne zdjęcia i conieco zubożył tekst. Dlatego proponuję czytać wersję autorską. Oto skany z czasopisma.

art1 art2 art3

pre-PWC

logo PWCPWC - Paragliding World Cup to cykl zawodów paralotniowych w dyscyplinie wyścigów przelotowych po wyznaczonej trasie. Przez wielu uważany za bardziej prestiżowe od mistrzostw kontynentu czy nawet mistrzostw świata. Bowiem aby wziąć udział w pucharze świata należy "zdobyć" odpowiednią literkę, która z kolei przyznawana jest za wyniki w zawodach organizowanych pod auspicjami PWCA lub FAI. A selekcja jest ostra, gdyż istnieje nadmiar chętnych. Przy czym powszechny jest pogląd, że łatwiej punktować w zawodach PWC niż FAI2. Między innymi dlatego wymyślono zawody o randze pre-PWC, które można by tłumaczyć jako przed-puchar. Zawody pre-PWC mają na celu wypróbowanie nowych miejsc pretendujących z czasem do zorganizowania rozgrywek pucharowych oraz do tego, o czym pisałem wcześniej czyli, umożliwiają zdobywanie przez uczestników punktów dających przepustkę do prawdziwego Pucharu Świata.

Nie pretenduję do udziału w PWC, ale postanowiłem wziąć udział w zawodach typu pre-PWC z powodu miejsca rozgrywek. Tym miejscem są góry Małego Kaukazu. Armenia. Tam mnie jeszcze nie było!

Armenia

W centrum zdjęcia Ararat widziany ze startowiska.Armenia (Հայաստան) to mały górzysty kraj na granicy Europy i Azji o bogatej i zawiłej historii. Każdy może łatwo wyszukać podstawowe informacje na temat tego państwa. Ja tylko wskażę kilka ciekawostek. To pierwszy kraj na świecie, który przyjął chrześcijaństwo jako religię państwową (301 r.). 90% kraju leży na wysokości powyżej 1000 m n.p.m. Najwyższy szczyt to wulkan Aragac (4090 m n.p.m.), chociaż Ormianie za ich świętą górę uważają pokryty lodowcem wulkan Ararat (5165 m n.p.m.), widoczny z niemal każdego punktu Armenii, pomimo tego, że obecnie znajduje się w Turcjii.  Panuje tu klimat podzwrotnikowy - kontynentalny. Ormianie posługują się alfabetem, który obowiązuje wyłącznie w Armenii z czego są ogromnie dumni, ale sprawia to spore trudności obcokrajowcom. Stolicą jest jednomilionowy Erywań położony na wysokości 950-1200 m n.p.m. W odległości ok. 30 km od stolicy znajdują się góry - cel mojej podróży. Bowiem w tych górach zorganizowane zostały zawody paralotniowe, w których biorę udział.

Miejsca

Istnieje bezpośrednie połączenie lotnicze LOT Warszawa-Erywań. Niestety rejs odbywa się w nocy co utrudnia nieco przemieszczanie się z odległego o kilkanaście km lotniska do centrum stolicy. Skorzystałem jednak z usługi pick-up organizatora zawodów. Przy wyjściu na lotnisku czekał na mnie kierowca, który w kilkanaście minut przywiózł mnie do hostelu.

Początkowo organizator zawodów przewidywał możliwość zakwaterowania pilotów w dwóch lokalizacjach - w stolicy i w Buzhakan (czyt. Bużakan - wiosce znajdującej się u podnóża głównego startowiska) przy czym biuro zawodów miało się znajdować w górskiej miejscowości. Małe zainteresowanie ze strony uczestników tą drugą opcją noclegów zaowocowało oficjalnym komunikatem na stronie zawodów, iż biuro zawodów  będzie się znajdować w Erywaniu.
To w pewnym sensie ułatwiło podjęcie decyzji logistycznych. Wszyscy zawodnicy codziennie o 9:00 rano zbierali się pod biurem zawodów i stąd wyruszaliśmy autobusami w góry.
Uprzedzając trochę fakty - dodam, że w trakcie zawodów używaliśmy dwóch startowisk:

  • Teghenis - startowisko nieopodal miejscowości Buzhakan (inna pisownia Bujakan). Wysokość 2840 m n.p.m. Lądowisko u podnóża ok. 1900 m n.p.m. Możliwość startu na N, S i W z odchyłkami.

Widok ze startowiska Teghenis.

  • Sevan - startowisko nad jeziorem o tej samej nazwie. Nazywane przez lokalesów "morzem Armenii" - jezioro zajmujące 5% powierzchi kraju z pełną infrastrukturą turystyczną  u swoich brzegów. Wysokość startowiska 2300 m n.p.m. z wystawą na wiatr północno-wschodni. Lądowisko niespełna 2000 m n.p.m. Lustro jeziora ok. 1900 m n.p.m.

Widok w startowiska na jezioro Sevan.

Oba startowiska dostępne są wyłącznie przy użyciu samochodów 4x4.

Wracając jednak do Erywania, stolica Armenii jawi nam się zieloną metropolią pośród spalonej słońcem okolicy o surowym stepowo-kamienistym pejzażu. Bogactwo zieleni miasto zawdzięcza dostatkowi czystej, zdatnej do picia wody. Miasto założone w VII w p.n.e. współcześnie nosi wiele pozostałości po panowaniu tu ZSRR, a więc monumenty w stylu socrealistycznym wymieszane jednak z architekturą kaukazką.
Po powrocie z codziennego latania mogliśmy zwiedzać zabytki, muzea i poznawać kuchnię kaukazką w restauracjach.

Po całym kraju najłatwiej poruszać się tzw. marszrutkami. To kilkunastoosobowe busy najczęściej rosyjskiej marki Gaz Gazela. Po stolicy można również podróżować metrem (7 stacji), autobusem lub trolejbusem. Autostop możliwy - na peryferiach kraju właściwie bezproblemowy. Ludzie są życzliwi.

Latanie

Góry na pierwszy rzut oka przypominają Karpaty, oczywiście nie mam tu na myśli wysokości gór, a ukształtowanie terenu. Stoki o niezbyt dużym nachyleniu pokryte trawiastymi połoninami, na których często widać wypasane bydło rogate. Latanie tutaj nie ma nic wspólnego z lataniem alpejskim. Podstawy chmur było nam dane obserwować średnio na pułapie 3200 m n.p.m. Mając na uwadze wysokość gór, mówiąc kolokwialne - d..y nie urywało. Lokalesi zapewniali, że trafiliśmy akurat na taki okres, bo podstawy bywają tu na ponad 5 tysiącach.

Mały Kaukaz.

Pogoda w ciągu 12 dni mojego pobytu pozwoliła na zaliczenie 9 dni lotnych. Latania tego nie można nazwać "rekordowym", jednak nie ma co narzekać, w końcu nie po rekordy tu przyjechałem.

W każdym razie w trakcie zawodów udało się rozegrać 4 konkurencje oraz jedną przerwaną z uwagi na rozbudowującą się chmurę typu cumulonimbus w rejonie mety. Trzy taski ponad sześćdziesięciokilometrowe, jeden task oparty o turbożagiel nad Sevanem (32km) i zastopowany 45-kilometrowy.

Zawody

Briefing w miejscowości Buzhakan i odwołanie 1 tasku.Zawody organizowane były we współpracy ormiańsko-rosyjskiej. Logistykę zapewniał "Sky Club" Armenia, a prowadzenie klasyfikacji i część sportową obsługiwał rosyjski "Crimea-Paraplan" Club. Zadbano o livetracking - czyli możliwość oglądania przebiegu poszczególnych konkurencji w czasie rzeczywistym na stronie internetowej zawodów. To fajna opcja dla kibiców (np. nudzących się w pracy) oraz dla samych zawodników, ponieważ w razie nieszczęśliwego zdarzenia organizator zna lokalizację poszkodowanego pilota i natychmiast może uruchomić akcję ratowniczą, wskazując ratownikom dokładne współrzędne geograficzne miejsca zdarzenia. Livetracking odbywał się za pomocą odpowiedniej aplikacji na smartfonach każdego uczestnika zawodów. Wszyscy otrzymali kartę SIM z transferem internetowym, więc system działał idealnie.
Zawody należały do serii Pucharu Rosji choć nie były zaliczane do punktacji Mistrzostw Rosji. Ich federacja nie uznaje bowiem zawodów rozgrywanych poza terytorium Rosji jako mistrzostwa kraju. Zupełnie inaczej niż Aeroklub Polski.
Na liście uczestników możemy znaleźć 44 Rosjan (w tym jeden z paszportem izraelskim), 5 Ormian, po 3 Włochów, Francuzów, Niemców i Szwajcarów oraz po 2 Polaków, Japończyków i Białorusinów. Oprócz autora tekstu z Polski przyleciał Zeker (poznany przeze mnie podczas paralotniowych wojaży na Ukrainie i w Chinach).

Pierwszego dnia (środa) niestety wiatr wygrał z paralotniarzami. Organizator zaproponował wycieczkę do Garni, gdzie mogliśmy podziwiać starożytną świątynię pogańską ku czci boga słońca - Mitra, przypominającą grecki Akropol, oraz niesamowity wąwóz rzeczny z malowniczym ukształtowaniem skalnym.

Czwartek - task 1 - 66 km z ciekawym punktem w samym środku wulkanu Aragac (4090 m n.p.m.) o promieniu 12 km. Co z tego, kiedy najlepszy zawodnik dowiosłował na trzydziesty pierwszy kilometr. Całą stawkę przystopował czołowy wiatr pomiędzy 1 a 2 punktem zwrotnym. Zaś wspomniany Aragac był piątym punktem trasy. Suma sumarum, oceniam, że task commity zbyt optymistycznie rozpisała konkurencję lub prognozy nie przewidziały prawdziwej prędkości wiatru. No ale pierwsze koty za płoty. Pomimo krótkiego lotu mogę się cieszyć z drugiej pozycji w klasie SPORT. Podobnie Zeker sklasyfikowany został na drugim miejscu w klasie FUN.

Głupi task.Piątek - task 2 - 66 km, skutecznie dezorientujące dziwaczne zygzaki. Trasa "narysowana" w taki sposób, że na ekranie z mapą nic nie widać. Ten sam punkt wykorzystany kilkukrotnie i do tego z różnymi promieniami cylindrów. Garmin do obsługi tej konkurencji zupełnie się nie nadaje choćby z uwagi na brak możliwości ustawienia tego samego punktu z różnymi promieniami cylindra. Staram się więc korzystać z aplikacji XC-Track. Na domiar złego zaraz po starcie okazuje się, że rozwiązaniu uległa linka przytrzymująca kokpit z przyrządami w uprzęży. Co chwilę muszę poprawiać pulpit - wkurzające. Chwila koncentracji na wykrętce komina startowego poza cylindrem startowym i totalna dezorientacja - czy muszę wrócić do cylindra startowego - czy mogę lecieć na trasę, spowodowała, że na wszelki wypadek musiałem zawrócić z trasy aby zaliczyć start (XC-Track piknięciem i odpowiednim komunikatem na ekranie potwierdził słuszność tej decyzji). Jednak irytacja na task commity (za taką trasę) i urwaną linkę oraz strata czasu wynikła z dezorientacji oraz trudności znalezienia czołówki "gdzie ja teraz mam lecieć? kogo gonić?" zaowocowały przedwczesnym lądowaniem. Wściekły na okoliczności, znalazłem swoje nazwisko w tabeli wyników baaaardzo daleko. Zbyt daleko jak na moje ambicje. Metę osiągnęło tylko 4 pilotów.

Sobota - task 3 - turbożagiel nad jeziorem Sevan. Na pierwszy rzut oka łatwa konkurencja typu zygzak z jednym punktem na przedpolu. Gdyby nie ten jeden punkt... Zbyt optymistycznie oceniłem dolot do tego nieszczęsnego punktu i znowu przedwcześnie zaliczyłem glebę. Niepotrzebnie się tak spieszyłem, a pośpiech był we mnie wzniecony przez wczorajszą porażkę i chęć odrobienia strat, przynajmniej w swojej klasie. Kolejna lekcja pokory. Dlaczego człowiek ma takie opory przed nauką na swoich własnych błędach (wszak to nie mój pierwszy raz)! Dziś nie spieszy mi się do oglądania wyników... tym bardziej że po moim lądowaniu (nie powiem w zacnym gronie ;-)) nad naszymi głowami punkt zdobywali kolejni piloci. Dla porządku dodam, że metę osiągnęła dokładnie połowa zawodników.

Jezioro Sevan z lotu. (fot. Zeker)

W niedzielę, z uwagi na nasilający się wiatr na Teghenisie ponownie jedziemy na Sevan. Na startowisku witają nas jednak huraganowe porywy. Stąd wycieczka nad jezioro z możliwością zażycia kąpieli w czystej i stosunkowo ciepłej wodzie. Zeker skorzystał z okazji i pojechał odszukać radio zagubione 2 dni temu. Skutecznie!

Poniedziałek - task 4 - 65 km wreszcie ustawiony w ten sposób, że rodzi nadzieję na oblecenie w całości. Trasa wiedzie bowiem zgodnie z kierunkiem wiatru i właściwie po graniach, z kilkoma przeskokami. Tak dziś jest mój dzień. Nie to żebym doleciał do mety ;-), ale brakowało już niewiele. Leciało mi się doskonale. Wszystkie meble mi działały. Zachęciło mnie to do śmiałego deptania speeda. Gdyby moje skrzydło miało lepszą doskonałość i leciało jak "szybowce" ENZO to kto wie, może osiągnąłbym dziś wyznaczony cel. Wieczorem w tabeli wyników znalazłem siebie (identycznie jak w tasku nr 1) na drugiej pozycji w klasie SPORT. Szkoda, że zwaliłem drugi i trzeci task...

Autor przed udanym 4 taskiem. (fot. Zeker)

Wtorek - task 5 - ostatni. Narysowany w podobny sposób jak wczorajszy. Jest dobrze. Może się jednak odkuję. Znowu leci mi się świetnie. Na grzbiet nad Aparanem przeskakuję wraz z Mariną Oleksiną. Podpuszcza mnie, żebym leciał przodem. Cwana lisica! Ryzykuję i warun mi wypłaca. Marinę zostawiam za sobą. Niestety przede mną na trasie widzę coraz więcej cienia, przez radio piloci zgłaszają "level 3 w rejonie mety" (oceniają to będąc kilka ładnych kilometrów od celu). Wciskam speeda jeszcze mocniej, wszak w każdym momencie konkurencja może być zatrzymana.  Dzięki temu zrobię większy dystans, nawet jeśli stracę wysokość i nie będę miał szans dolecieć do mety. Po kilku minutach słyszę w radiu "task is stopped". Szkoda - bo dobrze żarło. Po wylądowaniu słyszę głosy zawodników, że dzisiejszy task może być nieważny, bo nikt nie doleciał do mety i został przerwany po mniej niż godzinie lotu.

W górach grzmi.

Podsumowując. Sportowo nie osiągnąłem tego co sobie założyłem, ale towarzysko i widokowo zawody mnie pozytywnie rozczarowały. Rosjanie są bardzo sympatycznymi ludźmi, którzy... np. nie klną. Ani razu nie słyszałem od nich bluzgów, a upewniłem się, że mają takie same jak my. Ponadto są życzliwi, dzielą się tym co mają czyli np. zimnym piwem po lądowaniu. :-)
Dekoracja. (fot. Airtribune)Liczba skrzydeł klasy CCC (wyścigówki wyścigowe) była duża co tłumaczył status zawodów (patrz początek artykułu). Piloci alpejscy z Włoch i Francji obsadzili całe podium. Ostatecznie skończyłem na 8 miejscu w klasie SPORT. Zeker zgarnął (a właściwie ja odebrałem bo Zeker wyleciał do Polski ostatniego dnia zawodów - farciarz bo task przerwano i nie zaliczono do punktacji) brązowy medal w klasie FUN.
Aha zapomniałbym o klasyfikacji teamowej. Wraz z sympatyczną parą z Białorusi stworzyliśmy drużynę o nazwie "Rzecz-Pospolita". Taką nazwę zaproponowali nasi wschodni sąsiedzi. Widać tęsknotę Białorusinów do tzw. "zachodu". Rzecz-Pospolita zajęła ostatnie miejsce w klasyfikacji drużynowej. I chociaż.
Rosjanie bezpośrednio po zakończeniu tych zawodów przenosili się na druga stronę Kaukazu (terytorium Rosji), gdzie rozegrane zostały Mistrzostwa Rosji. Mieli fajny trening przed swoimi mistrzostwami.

Ciekawostki

Pewnego dnia siedząc na plecaku z paralotnią w oczekiwaniu na rozpisanie trasy konkurencji, nagle odczuwam drganie. Rozglądam się czy jakiś free-flyer przywalił w glebę. Nie, tandemy w powietrzu, żadnych free-flyerów. Rosjanin siedzący za mną kiwa głową mówiąc "я тoже чувствовал" (też poczułem). Na własnej skórze odczułem więc ruchy sejsmiczne ziemi!!!

W Armenii z powodzeniem można rozmawiać ze wszystkimi (poza dziećmi) po rosyjsku. Młodzi próbują porozumiewać się po angielsku. Tablice informacyjne np. z nazwami miast/ulic zawierają napisy w alfabecie ormiańskim oraz łacińskim, natomiast oferta reklamowa poza ormiańskim zawiera napisy cyrylicą. Duża liczba Ormian dowiadując się, że przybyłem z Polski twierdzi, że byli w naszym kraju - często powtarzają miasta Olsztyn i Białystok.

Ekolodzy do Armenii jeszcze nie dotarli. Dowodem na to jest stan techniczny wielu pamiętających Breżniewa samochodów powszechnie użytkowanych na prowincji Armenii. Inny przykład to chmury dymu wydobywające się rur wydechowych ciężarówek, które wwoziły nas na startowisko, w przepięknych okolicznościach przyrody.

Ekologiczny dym.

Pewnego dnia w trakcie naszego pobytu w Erywaniu, miał miejsce szeroko komentowany w mediach "pucz". Opozycjoniści zajęli komisariat policji wysuwając postulaty do prezydenta i rządu. Rodzina rychło kontaktowała się z nami w trosce o nasze życie/zdrowie. Polskie media przedstawiały to zajście tak jakby to był wybuch wojny domowej. Tymczasem ja nieświadom niczego spacerowałem sobie o zmroku po mieście rozkoszując się widokiem i zapachem miasta. Żadnych zamieszek, wojska na ulicach, wzmożonego ruchu pojazdów na sygnale. Nic. Natomiast 2 dni później po wylądowaniu i spakowaniu paralotni, udałem się w kierunku drogi, przy której stał patrol policyjny. Panowie trąbnęli i zaprosili gestem ręki, aby się zbliżył. Idę i patrzę a tam jeden z mundurowych z kałachem! No to ręce do góry wznoszę w nadziei na zrozumienie tego międzynarodowego gestu. Panowie okazali poczucie humoru i zaproponowali wodę, wszak upał lał się z nieba. Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę zanim przyjechała zwózka.

Groźnie.

Fajna ta Armenia!

© Sław(ny)

PS. Rosjanie gorąco zapraszali nas do przyjazdu na latanie w najlepsze rosyjskie miejsce do latania - Ałtaj. Tam były organizowane Mistrzostwa Rosji w latach 2004-2014. Ponoć "прекрасное место".